ETNOSYSTEM – Indonezja – Fragmenty z dziennika podróży

Indonezja – Fragmenty z dziennika podróży

Lecąc do Indonezji zastanawialiśmy się co nas w tak odległym i tak dla przeciętnego polaka egzotycznym kraju czeka. To właśnie w tamtym regionie znajdują się tak bajkowe miejsca jak Bali, Jawa, Borneo czy też Sumatra. Miejsca które od zawsze nas fascynowały lecz jakoś nigdy nie było nam tam po drodze. Czasami mieliśmy za mało czasu jak na zwiedzenie przynajmniej części tego ogromnego państwa a czasami po prostu cena biletów lotniczych była zbyt wysoka.

Wyjazdów organizowanych przez biura podróży nigdy nie braliśmy poważnie pod uwagę. Zbyt wiele ograniczeń jeżeli chodzi o zwiedzanie a dodatkowo cena. Ktoś przecież musi nam taki wyjazd zorganizować a za darmo tego nie zrobi.

deszcz_parzuchowscy_publikacje

Klimat czyli temperatura, opady i ogólna wilgotność powietrza 

Dotarłszy do Indonezji od razu po opuszczeniu lotniska uderzyła w nas fala tropikalnego gorąca.Temperatura, temperaturą lecz wilgotność była nie do wytrzymania. Już po kilku minutach przebywania na powietrzu człowiek ma wrażenie jakby się gotował. Jeden z pierwszych poznanych przez nas Indonezyjczyków widząc nasze męczarnie stwierdził z uśmiechem, że to normalna reakcja organizmu i po kilkunastu dniach się przyzwyczaimy. To akurat wiedzieliśmy i bez niego. Szkoda tylko, że nie zaproponował jakiejś miejscowej metody na szybszą aklimatyzację. Po kilkunastu dniach faktycznie zaczęliśmy rozróżniać temperatury dnia od temperatur nocy, dni chłodniejsze od tych cieplejszych a także temperatury uzależnione od położenia i wysokości danego miejsca. Do tego jednak czasu każde wyjście na zewnątrz klimatyzowanych pomieszczeń kończyło się już po chwili przemoczonym ubraniem. Osobnym tematem są deszcze których w miesiącach pory suchej właściwie być nie powinno. A jednak nawet gdy nie powinno padać to pada. Miejscowi rozkładają ręce i co najwyżej się uśmiechają. Czasami leje kilka minut a czasami kilkadziesiąt. Zazwyczaj nie kończy się na delikatnym deszczyku. Tamtejsze opady bardziej przypominają urwanie chmury. Wiejskie drogi, ulice w miastach czy dróżki w lasach, wszystko zaczyna płynąć. I tak nawet kilka razy dziennie. Jedyny plus to to, że nieprzyzwyczajony do tych temperatur człowiek i tak jest mokry a taki deszcz daje chwile na oddech. Jadąc do Indonezji warto oprócz cienkiej przeciwdeszczowej peleryny zaopatrzyć się w dobre nieprzemakalne klapki. Nasze, zwyczajne kupione w tych lepszych polskich sklepach już po kilku dniach naprzemiennego skwaru i deszczu najnormalniej na świecie się rozpadły. Na całe szczęście klapki można kupić w prawie każdym sklepie w cenie o wiele niższej niż ta w Polsce tak więc wielkiego problemu z tym nie będzie. 

Komary i inne robactwo

Wylatując do Indonezji przezornie zaopatrzyliśmy się w rozpinaną nad łóżkiem moskitierę oraz mugę czyli jeden z najpopularniejszych preparatów zapobiegających pogryzieniom przez moskity i inne owady. Na malarię niestety wciąż nie wymyślono skutecznej szczepionki a z faszerowania się lekarstwami mającymi je zapobiegać zrezygnowaliśmy. Po pierwsze, takie specyfiki mają jedynie 70 % skuteczności a po drugie te leki bezpiecznie dla siebie można przyjmować jedynie przez 14 dni a więc jak dla nas trochę za krótko.  

Zaopatrzeni w spory zapas mugi smarowaliśmy się nią zawzięcie przez kilka pierwszych dni. Zabieg smarowania w klimacie równikowym trzeba niestety dosyć często powtarzać. Człowiek dużo się poci a dodatkowo deszcz spłukuje ze skóry wszelkie preparaty które na nią nałożymy. W nocy jednak ciężko jest się tym smarować i tutaj ratuje nas moskitiera. Oczywiście ratuje pod warunkiem, że możemy ją nad naszym łóżkiem zamontować.

W Indonezji w większości miejsc gdzie możemy przenocować w pokojach mamy albo klimatyzację albo wiatrak. Klimatyzacja po kilku dniach powoduje katar wiec pozostaje wiatrak a ten zazwyczaj umieszczony jest na suficie centralnie nad naszym łóżkiem. Do niego będzie wiec ciężko cokolwiek przymocować. Czasami trafiają się „hotele” gdzie sufit jest na tyle wysoko ,że bez drabiny nic nie umocujemy. Oczywiście możemy poprosić w recepcji lub u właściciela domu o młotek, gwoździe i drabinę lecz takie zachowanie może zostać różnie odebrane.

Nam prawie zawsze wystarczało smarowanie mugą siebie, pościeli oraz zasłon jeżeli akurat były. W nocy przez komary zostaliśmy pogryzieni tylko jeden raz. Stało się to ostatniego dnia w Jakarcie w hotelu którego klasa i cena powinna wykluczać takie sytuacje. I jeszcze jedna uwaga, muga działa na owady jedynie odstraszająco. Jeżeli złapiemy za gałąź po której akurat maszeruje zwarta kolumna mrówek to mamy 100% pewność, że zostaniemy pogryzieni i nic tutaj nie pomogą preparaty którymi się wysmarowaliśmy.

portret

Ceny i targowanie

Idąc przez jedną z Balijskich wiosek zaczepił nas człowiek na skuterze. Z wielkiej torby przewieszonej przez plecy wyjął kilka figurek rzeźbionych w krowiej kości. Były to jak twierdził wyroby jego starego i schorowanego ojca, który tylko w ten sposób jest w stanie zarobić na życie. Jako, że byliśmy wykończeni upałem i kilkugodzinnym marszem nie okazaliśmy żadnego zainteresowania. Kolejny naciągacz i tyle. Balijczyk nie dawał jednak za wygraną. Idąc obok nas opowiadał historie tych figurek, co przedstawiają i jak pracochłonne było ich wykonanie. Im dłużej szedł i mówił tym jego głos coraz bardziej zaczynał się łamać. Wreszcie od niechcenia zapytaliśmy o cenę. Padła kwota 500 tysięcy rupii czyli w przybliżeniu 55 dolarów. Cena jak na Polskie warunki była do przyjęcia. Jednak to Indonezja i inne realia a poza tym nie mieliśmy przy sobie aż tyle gotówki. Powiedzieliśmy więc, że to za dużo i ruszyliśmy dalej. Sprzedawca jednak nie dawał za wygraną. Idąc za nami co chwila podawał inną, niższą od poprzednio podanej cenę. Po 30 minutach gdy cena doszła do 40 tys. rupii (4,5 dolara ) dobiliśmy targu. Oddaliśmy mu całą naszą gotówkę a w zamian dostaliśmy 30 centymetrową ażurową figurkę. Na koniec usłyszeliśmy pytanie sprzedawcy o to co ma powiedzieć swojemu ojcu. Jak ma wytłumaczyć, że za tyle ciężkiej pracy dostał jedynie tyle pieniędzy. W pierwszej chwili nie zastanawialiśmy się nad tym lecz wieczorem dopadły nas wyrzuty sumienia. Może faktycznie historia była prawdziwa a my daliśmy mu trochę za mało. Jednak kilkanaście dni później na innej wyspie trafiliśmy do sklepu gdzie na półkach stało takich figurek kilkadziesiąt a cena wyjściowa wynosiła 40 tys rupii czyli tyle ile zapłaciliśmy po długim targowaniu. 

Będąc w Indonezji zawsze należy się targować. Ceny są prawie zawsze inne dla obcokrajowców i  inne dla miejscowych. Nawet w większych sklepach zdarza się, że woda stojąca na półce będzie tańsza o 50% od tej stojącej w lodówce. Nie ma reguły jeżeli chodzi o miejsca droższe i tańsze. Czasami brudna knajpka na odludziu będzie droższa od błyszczącej restauracji w centrum Jakarty. 

Dodatkowo bardzo często do rachunku w restauracjach i innych jadłodajniach doliczane są podatki o przeróżnej wysokości o czym zamawiający jest informowany dopiero podczas płacenia.

Ogólnie zasada jest taka, że cokolwiek kupujemy lepiej schować aparaty, kamery i zegarki do plecaka a dopiero potem przystąpić do targowania. Bez tego może się okazać, że tania Indonezja będzie dla nas droższa od Szwecji czy też Norwegii.  

Transport

Ostatniej nocy w Jakarcie postanowiliśmy pojechać w mniej uczęszczane przez obcokrajowców miejsce lecz gwarantujące dobre i można powiedzieć wyjątkowe zdjęcia. W internecie znaleźliśmy adres oraz przybliżoną odległość od naszego hotelu. Zaczepiony taksówkarz zgodził się na ten kurs za 50 tys rupii.  Zadowolony usiadł za kierownicą, włączył taksometr i ruszył z piskiem opon. Pogwizdując dojechał do ulicy której szukaliśmy i stwierdził, że jesteśmy na miejscu. Taksometr wskazywał równo 11 tyś. rupii. Nie było to jednak miejsce do którego chcieliśmy dojechać. Ulica może była i ta lecz numer się nie zgadzał. Poprosiliśmy więc o dalszy kurs. Taksówkarz pomruczał coś pod nosem lecz ruszył dalej. Po przejechaniu kilkuset metrów zatrzymaliśmy się po raz kolejny. Kierowca naszej taksówki wysiadł trzaskając drzwiami. Przez okno widzieliśmy jak podchodzi do stojących na poboczu policjantów i pyta o drogę. Znowu ruszyliśmy. Sytuacja powtarzała się jeszcze kilkukrotnie. Za każdym kolejnym razem widzieliśmy na twarzy naszego kierowcy coraz większe zdenerwowanie. Po ponad 30 minutach od pierwszego przystanku po trzykrotnym objechaniu tego samego obszaru wreszcie dojechaliśmy. Licznik wskazywał 65 tys rupii czyli o 15 tys więcej niż się umawialiśmy. Taksówkarz co prawda strasznie się wykłócał i pokazywał licznik lecz umowa umową więc dostał jedynie 50 tys…. Kilkadziesiąt minut później wracaliśmy do hotelu z innym kierowcą na włączonym taksometrze. Po dojechaniu na miejsce ten wskazywał 12 tys…

Sposobów na przemieszczanie się po Indonezji jest wiele. Po miastach w miarę naszego oswojenia z krajem najkorzystniej jest się przemieszczać komunikacją autobusową. Na specjalnych przystankach kupujemy jeden bilet który upoważnia nas do nieograniczonej ilości przesiadek. Warunek jest jednak taki, że nie możemy wyjść podczas przesiadki poza bramki kontrolne. Taksówki są tanie jeżeli jedzie się na licznik lecz wtedy należy uważać aby przy okazji kursu nie objechać całego miasta. Możemy również umówić się na kwotę za określony kurs lecz zawsze będzie ona wyższą niż ten sam odcinek przejechany „na licznik„. Riksze i motoriksze bez dobrze rozwiniętej umiejętności targowania bywają droższe od taksówek.  Jeżeli komuś nie przeszkadza zamieszanie na drogach i brak jakiejkolwiek organizacji ruchu to przy cenach benzyny jakie obowiązują w Indonezji najkorzystniejszym finansowo i czasowo środkiem transportu będzie wypożyczony samochód bądź skuter.

Jedzenie czyli ryż, banany i durian

Trochę podsmażonego ryżu z mikroskopijną ilością smażonego kurczaka i kilkoma listkami zieleniny stanowi podstawowy i najczęściej podawany w Indonezji posiłek. Wszystko pozostałe jest kombinacją tych trzech składników. Woda z zieleniną i kurczakiem daje nam zupę. Kawałki kurczaka smażone nad węglem drzewnym i dodatkową miską ryżu to szaszłyk. Zielenina z ryżem daje nam wersje wegetariańską. Oczywiście jest wiele potraw gdzie dochodzą orzeszki ziemne, trawa cytrynowa bądź mleczko kokosowe lecz baza jest jedna: ryż, kurczak i zielenina.  Jeżeli chodzi o owoce to najpopularniejsze są banany. Można podawać je jako sałatkę, zapiekane, smażone, pieczone w tostach, w naleśnikach, tarte i na wiele innych sposobów które ciężko nawet wymienić.

Podobnie jak w Tajlandii w Indonezji można spróbować duriana. Owoc ten po przekrojeniu „pachnie” octem i czymś jeszcze co wywołuje u przeciętnego białego odruch wymiotny. Podobno jednak smakuje wyśmienicie. My próbowaliśmy go kilkukrotnie i za każdym razem reakcja była podobna. Jednak prawie każdy Indonezyjczyk widzący duriana zachowuje się jak w transie. Ciężko powiedzieć na czym polega fenomen duriana, w każdym bądź razie my kolejnych prób przekonania się do jego smaku nie będziemy podejmować.

Rajskie plaże

Plaże nie były w Indonezji naszym celem więc widzieliśmy ich zaledwie kilka. Niektóre miały piasek biały, niektóre żółty lecz były i takie gdzie piasek był czarny. Nie wiem czy tak jest wszędzie lecz plaże w miejscowościach typowo wypoczynkowych były po prostu brudne. Puste plastikowe butelki, niedopałki papierosów i inne śmieci bardzo silnie kontrastują z przepięknym błękitem wody i rafą zaczynającą się kilkanaście metrów od brzegu. Oczywiście są też plaże leżące z dala od miejscowości turystycznych. Te faktycznie są piękne i można poczuć się na nich jak w raju.

Ludzie

Robiąc zdjęcia w okolicy jednej z wiosek na Jawie zaczepił nas młody człowiek. Po kilku pytaniach odnośnie narodowości, tego co tutaj robimy i jak długo jesteśmy w Indonezji zaprosił nas do swojego domu. Tam przedstawił nas swojej całej rodzinie, poczęstował swoimi wypiekami a także oprowadził po domu.  Pod koniec bardzo miłej wizyty zapytał się co widzieliśmy już na Jawie a co chcielibyśmy jeszcze zobaczyć. Gdy już usłyszał naszą odpowiedź zaoferował, że po znajomości może nas zawieść w te miejsca które chcemy zobaczyć i, że ta przyjemność nie będzie nas dużo kosztowała. Następnie wręczył nam swoją wizytówkę przewodnika turystycznego. Zanim usłyszeliśmy cenę już wiedzieliśmy, że nie może być tanio. Przez 30 minut nasz przyjaciel dowiedział się od nas co już widzieliśmy, gdzie mieszkamy i po co przyjechaliśmy do Indonezji. 

Ludzie w Indonezji są wyjątkowo mili. Czasami są mili dla nas a czasami dla naszego portfela. Zdarzało się wielokrotnie, że byliśmy zapraszani do różnych domów. Większość tych wizyt polegała na zobaczeniu jak mieszkają, spróbowaniu przyrządzanego jedzenia oraz niezobowiązującej rozmowie kończącej się wymiana adresów mailowych. Jednak nie w każdym wypadku. Bywało tak, że pod koniec wizyty dostawaliśmy propozycję zakupu wytwarzanych przez wujka batików, rysowanych przez brata grafik bądź też obwiezienia po danej wyspie przez gospodarza domu. Ceny usług bądź towarów oferowanych w ten sposób są zawsze są wyższe niż bezpośrednio na ulicy. Najgorsze jest w tym wszystkim jednak to, że po kilku takich sytuacjach możemy stracić ochotę na przyjmowanie zaproszeń do Indonezyjskich domów. Pamiętać jednak trzeba, że wiele osób chce nas jedynie ugościć i nie ma w tym ukrytego interesu.

  www.etnosystem.pl

 

 

Komentarze